-Na szczęście Lou ma poczucie humoru....- dodała Oliv opierając się o srebrną barierkę dużego balkonu. Joy parsknęła.
-No przestań! Skoro masz z nimi coś nagrać to chociaż postaraj się być miła- powiedziała Amelia.
-Nie mam zamiaru niczego udawać- odparła sucho.
-Jeżeli zrezygnują ze współpracy to będzie wyłącznie twoja wina...- dorzuciła obracając się w stronę morza.
-Pamiętaj też o ojcu, jeżeli to zrobią, zepsujesz jego reputację- powiedziała Oliv również obracając się w stronę morza.
-Mojemu ojcu nic do tego.
-Jak to nie? Jesteś jego córką... Już widzę nagłówki gazet "Córka Willey'a Life'a odrzuciła współpracę z chłopakami z One Direction, czy sławny producent wychował rozkapryszoną gwiazdeczkę, która nie potrafi docenić tego co ma!? "-Gdy Amelia wyrzuciła z siebie ostatnie słowa, Joy gwałtownie wstała. Dziewczyny usłyszały tylko zatrzaskujące się drzwi. Amelia bezwładnie spuściła głowę w dół.
-Pierwszy dzień i już problemy- westchnęła- idę ją przeprosić.
-Nie, nie idź. Przecież masz rację. Musi to do niej dojść. Chyba po raz pierwszy nie dostała tego co chciała- powiedziała Oliv. Przyjaciółki stały obok siebie patrząc w gwiazdy i fale uderzające o brzeg.
-A jeżeli nie dojdzie?- szepnęła Amelia. Zapadła wymowna cisza. Oliv przygryzła wargę kiwając głową.
-To mamy problem.
***
-A więc czemu zawdzięczam twoją wizytę w moich za wysokich jak na ciebie progach?- spytała nienaganną angielszczyzną.
-Jak już mówiłem staram się zniżyć do twojego poziomu - odpowiedział Lou z zawadiackim uśmiechem, na ustach. Joy szybko zszedł uśmiech z twarzy.
-Skończmy tą szopkę, o co ci chodzi i w ogóle czemu przyszedłeś do mojego pokoju, nie wiesz, gdzie jest twój? - zapytała już bardziej sarkastycznym tonem.
-Wyluzuj, w sumie to chciałem cię przeprosić, ale to już nieaktualne.
-Skoro tak to już sobie idź - odparła po czym szybko obróciła się i podbiegła na balkon, łzy znów wróciły. Louis był trochę zdezorientowany i poprzez nagły impuls poszedł za nią. W sumie nie spodziewał się tego, że ona w ogóle ma uczucia. Sprawiała wrażenie bardzo oschłej. Joy stała przy balkonie, lekko się trzęsąc. Louis postanowił działać, przecież nie mógł jej zostawić w takim stanie, ale nie wiedział jak zareaguje. W końcu podszedł do niej i ją objął. Dziewczyna była zbyt roztrzęsiona, żeby go odepchnąć, a poza tym potrzebowała się do kogoś przytulić. Brakowało jej tego, choć trochę się bała, bo po prostu go nie znała. Chłopak jednak nie okazał się skończonym debilem, chociaż na takiego wyglądał.
Nic nie może wiecznie trwać i w końcu się puścili.
-Jeśli mogę spytać, czemu płaczesz? Chyba nie przeze mnie? - spytał Lou ostrożnie, zważając na dobór słów.
-Nie, to nie przez ciebie, chociaż w pewnym stopniu tak. Och bredzę. Chodzi o to...- dziewczyna zakłopotała się szukając wytłumaczenia-...że pokłóciłam się z Oliv i Amelią.- powiedziała jąkając się. Louis widział, że Joy nie mówi do końca prawdy. Był dobre w te klocki widział, że nerwowo pociera ręce, rzuca spojrzeniem z miejsca na miejsce.
-O co?- spytał. Nie chciał być wścibski i pytać o prawdziwy powód. Nie chciał znów się z nią kłócić, chodź sprawiało mu to pewnego rodzaju radochę.
-Twierdzą, że się do was uprzedzam- Stali oparci łokciami o barierkę balkonu. Joy starała się uspokoić włosy tańczące na wietrze odgarniając je za ucho, a Louis przyglądał jej się z uwagą- i chyba mają racje. Nie wiem dlaczego byłam zła gdy was zobaczyłam- Louis objął dziewczynę ramieniem widząc, że łzy znów napływają do jej zielonych oczu. Dziewczyna czuła się źle nie mówiąc Louis'owi całej prawdy, ale przecież nie był dla niej ważną osobą i nie musiał wiedzieć dlaczego tak naprawdę płacze.
-Nie jesteś pierwszą osobą, która za nami delikatnie mówiąc nie przepada.
-Ale macie rodzinę, swoje fanki. Nigdy nie zostaniecie sami chodź by nie wiem co się stało...- Joy wybuchła płaczem. Nie chciała płakać, ale myśl tego, że musi mówić o tym z Louis'em podłamała ją do końca. Nie miała nikogo oprócz ojca zanurzonego w pracy i Australijek, z którymi nie miała zamiaru rozmawiać.
-Ty też masz rodzinę, a co do fanów też się na pewno znajdą. Przecież jesteś córką Willey'a!- chłopak uśmiechnął się głupio głaszcząc ją po ramieniu. Zapadła cisza. Louis wrócił myślami do wypowiedzianych słów i czynów z przed chwili, zastanawiając się czy znów nie zrobił czegoś głupiego. Joy była wpatrzona przed siebie. Po policzkach spływały jej łzy. Louis poczuł się dziwnie, nie wiedział czemu go to wszystko obchodzi. Martwił się o nią.
-Mam tylko ojca, nie mam żadnych wujków, ciotek, kuzynów. Jego rodzice zostali zastrzeleni podczas napadu na ich posesję. Ponoć nie dbali o mojego ojca, ale nie wiem czy to prawda. On nie chce o tym ze mną rozmawiać. Co do fanów... Nie chcę ich znać, lecą tylko za kasą. Kochają tylko za nią. Człowiek bez pieniędzy jest brzydki, nie atrakcyjny. Gdyby nie kasa odwrócili by się od niego bez zastanowienia. Przyjaźń pomiędzy człowiekiem bogatym i biednym nie jest bezwarunkowa- Louis spoglądał to w morze to w zaszklone oczy Joy, w których odbijały się gwiazdy. Rozumowanie dziewczyny było dla niego czymś nowym. Była inteligenta. I na swój sposób biedna.
-Masz pieniądze, ale jesteś uboga- stwierdził krótko.
-Jak to?- spytała patrząc na niego z zamyśleniem.
-W twoim sercu jest dużo miejsca, ale nikogo do niego nie wpuszczasz bo myślisz że cię skrzywdzi- dziewczyna zasłoniła twarz rękoma. Tomlinson znów ją objął. Tym razem ostrożniej, lekko przyciągnął ją do swojej piersi, a dziewczyna położyła głowę na jego ramieniu rozmyślając nad tym co do niej powiedział. Łzy zmoczyły jego niebieską koszulę.
-Może czas na to żebyś kogoś do niego wpuściła?- zaraz po wypowiedzeniu tych słów zadzwoniła jego komórka. Nie chciał psuć tej chwili, ale musiał odebrać, bo wiedział po sygnale, że to Eleanor.
-Przepraszam, ale muszę odebrać - powiedział chcąc jak najszybciej wyjść z pokoju, by Joy nie była świadkiem jego rozmowy z dziewczyną. Nic do niej nie czuł oczywiście, ale nie chciał psuć relacji jaka się między nimi zrodziła.
-Rozumiem, może dokończymy tą rozmowę kiedy indziej... (albo i nie)- powiedziała Joy, dopowiadając sobie to ostatnie w myślach . Brakowało jej takiej rozmowy. Louis był naprawdę w porządku. Oczywiście nie zmienił jej nastawienia do zespołu, ale coś w niej ruszył, co nie było proste w jej przypadku.
*w tym samym czasie*
Zayn chodził nerwowo z telefonem przyłożonym do ucha.
-Zayn co się dzieje? Zaraz wydepczesz korowód - stwierdził Payne, siedzący na łóżku. Był zapatrzony w swojego laptopa.
-Perrie jest na mnie zła za to, że spędzamy za mało czasu razem- wyrzucił jednym tchem tym razem uderzając w klawisze telefonu- wysłałem jej czternaście wiadomości! Nie odebrała ani jednego z dwudziestu czterech telefonów!- powiedział nerwowo. Liam zaskoczył się jego skrupulatnością- nie wiem co robić...-opadł bezsilnie na swoje łóżko.
-Macie gorsze dni to normalne- powiedział szatyn odkładając laptopa na bok.
-Gdyby były to słabsze dni to by już przeszły... Nasze trwają o wiele za długo. Czuję, że Perrie się męczy. Wiem, że przy następnym spotkaniu będzie chciała to skończyć- czarno-włosy chłopak zasłonił twarz rękoma.
-Uwierz mi, że wiem co czujesz...- westchnął Liam przypominając sobie o Dan. Zerwali właśnie z tego samego powodu. Usiadł obok przyjaciela obejmując go ramieniem- musisz być silny, ludzie przychodzą i odchodzą. Na nasze szczęście częściej przychodzą- Malikowi do oczu napłynęły łzy, chodź był pogodzony z zaistniałą sytuacją. Kiwał ze zrozumieniem głową. To trwało za długo- myślę że dla ciebie Bóg przygotował kogoś naprawdę wyjątkowego- Malik spojrzał na przyjaciela z uśmiechem. Chciał wierzyć w te słowa, które uderzyły w jego serce.
-Chciałbym w to wierzyć myślałem, że będzie to Perrie. To straszne uczucie, kiedy chcesz coś zrobić, kiedy jesteś pełen nadziei na lepsze jutro lub kiedy po prostu starasz się ratować sytuację. Niestety to na nic się nie zdaje i wszystko co robisz nie ma sensu i jest bezcelowe.
-Zupełnie się z tobą zgadzam. Ale wtedy musisz sobie powiedzieć, że tak miało być i żyć dalej- Zayn westchną głęboko. Wiedział, że ta noc nie będzie należała do przespanych. Spokojną rozmowę przerwał Harry wbiegający do pokoju z impetem wpadając na łóżko Liam'a.
-Pan Willey podpisał mi się na bluzce! Ale jazda!- powiedział naciągając koszulką tak, alby chłopcy mogli podziwiać parafkę. Za chłopakiem w kręconych włosach wszedł Niall.
-Fajnie, że Ci się podpisał tylko szkoda, że to jest moja koszulka, nie twoja!- Blondyn skoczył na Styles'a próbując ściągnąć z niego swój t-shirt. Chłopak jednak bronił się dzielnie.
-Liam powiedz mu coś!- Blondyn nie żartował, był naburmuszony i założonymi rękoma zszedł z kolegi, który na znak zwycięstwa podniósł ręce.
-Harry oddaj mu koszulkę- sypnął Liam nadal nie odstępując Malika.
-Nie ma mowy!- powiedział stanowczo z zadziornym uśmiechem.
-To może będziecie się wymieniać? Dziś zostaw sobie koszulkę, jutro dasz ją Horan'owi. Co wy na to?- powiedział starając się znaleźć rozwiązanie głupiego sporu. Blondyn niezadowolony przytaknął.Harry spojrzał na niego z zadowoleniem i również się zgodził.
Każdy ma jakieś problemy. Mniejsze, większe, ale niezależnie od tego trzeba szukać rozwiązań i nie robić z nich wielkich katastrof . Trzeba brnąć przez życie nie zależnie od tego, jakie przeciwności są nam stawiane. Liam miał tego świadomość i może dzięki temu, zawsze myślał trzeźwo. Miał niekończącą się cierpliwość nawet wtedy, kiedy było mu naprawdę ciężko.
Ten dzień nie należał do najbardziej udanych, a noc z powodu wielu podstaw do przemyśleń, do nie przespanych. Każdy miał nadzieję na lepsze jutro.
Krótko, ale co zrobić gdy nie można narzekać na nadmiar czasu? Życzymy miłego czytania! Z radością czytamy wasze komentarze, które dodają nam skrzydeł ! Dziękujemy :)